
Małe Licho i anioł z kamienia. Po raz drugi otwieramy drzwi do niesamowitego świata Marty Kisiel. To piękna, zimowa opowieść o przyjaźni, która potrafi połączyć nawet ręce, skrzydła i macki.
Małe Licho i anioł z kamienia – Marta Kisiel [RECENZJA]

Są takie książki, które od pierwszej strony mocno chwytają czytelnika za serce. Trącają ukrytą gdzieś głęboko w nas strunę i pozwalają czuć rzeczy piękne i wyjątkowe. Uwielbiam ten świat Marty Kisiel, w którym dzieciństwo pachnie domowym ciastem i pościelą suszoną na świeżym powietrzu. Świat, w którym największym skarbem jest to, co mamy w naszych sercach, a nie to, jak wyglądamy i w co wierzymy.
Miałam ogromny zaszczyt przeczytać „Małe Licho i anioła z kamienia” już kilka miesięcy temu i napisać moją rekomendację (tzw. blurba), która trafiła do finalnej wersji książki. Jest to dla mnie niezwykłe uczucie i bardzo za tę możliwość dziękuję.

O pierwszej książce z tej serii, czyli „Małe Licho i tajemnica Niebożątka” możecie przeczytać w tym wpisie na blogu:
https://kakaludek.com/male-licho-i-tajemnica-niebozatka-marta-kisiel-recenzja/
Z ogromną niecierpliwością czekałam na kolejne przygody Bożka, jego rodziny i niezwykłych przyjaciół. Gdy okazało się, że będzie to trochę świąteczna, a trochę zimowa opowieść, to zaczęłam mocno trzymać kciuki, aby książka ta była religijnie neutralna, bo właśnie w ten sposób wychowuję moje dzieci. I tak właśnie było!
Kocham to, w jaki sposób autorka przedstawia nam Święta i różne sposoby ich obchodzenia nikogo przy tym nie faworyzując. Dzieci wychowywane w rodzinach bezwyznaniowych zdecydowanie odnajdą w niej wiele pokrzepienia. Tolerancja i wolność świętowania po swojemu dla każdego! I więcej pierniczków! 😉
Akcja „Małego Licha i anioła z kamienia” ma miejsce podczas gorącego w każdym domu okresu przedświątecznego. Wszystkie ręce i macki lepią, klepią, wałkują i lukrują, a Licho z resztą niezwykłych domowników zawzięcie pucuje, froteruje i poleruje na błysk każdą możliwą powierzchnię.
Wtedy, zaraz po cudownych Świętach, dzieje się rzecz straszna – koszmar dla każdego rodzica, czyli nadciąga OSPA! Bożek, Tsadkiel i Gucio zostają wysłani do cioci, gdzie mają spędzić ferie z dala od krost, które dopadły pozostałych bohaterów. Jak możecie się domyślić, nikt poza Guciem, nie przejawia zbyt wielkiego entuzjazmu zaistniałą sytuacją. Jednak to nie jest zwykła ciocia i to nie jest zwykły domek w środku lasu.
Będą się działy rzeczy niezwykłe. Trochę niemożliwe, a trochę jak najbardziej prawdziwe. Będzie i śmiesznie i strasznie, ale nie martwcie się, bo Bożek zawsze staje na wysokości zadania. Nie zdradzę Wam więcej, ale powiem w małym sekrecie, że jest tam również pewna koza, którą po-ko-cha-cie! Czytanie tej książki na głos jest przezabawne i dawno tak się nie uśmiałam.
Jeśli jeszcze nie znacie tej serii książek Marty Kisiel, to bardzo gorąco Wam ją polecam. Jest tam wszystko, co czyni z niej ksiażkę idealną – trochę magii, trochę humoru, trochę ilustracji i całe mnóstwo mądrości. Dotyka rzeczy ważnych, wręcz najważniejszych, czyli porusza temat wartości uniwersalnych i tego, że przyjaźń i miłość są naszym największym skarbem.
Te cudowne ilustracje do „Małego Licha i anioła z kamienia” stworzyła utalentowana i wspaniała Paulina Wyrt:
Zobacz na stronie wydawnictwa: https://www.gwfoksal.pl/male-licho-i-aniol-z-kamienia-marta-kisiel-sku6240886cf787fe58515e.html
Za przekazanie książki do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Wilga
